Geburtstag Ślązaka spolegliwego
„Snujcie się wspomnienia, nieście się pieśni nad pieśniami…
Zarżały konie, zadźwięczały zawieszone przy ich uzdach dzwoneczki. Sanie ruszyły. Wyjechały przez otwarte wrota naszej zagrody na ośnieżone pola. Lejce trzymał Gustek – osiemnastoletni sąsiad, który rad naszymi końmi furmanił, my, wnuczęta, wtuleni do babcynego okrycia, przyglądamy się zimowemu światu”.*
Zimowy, lutowy czas to początek życia bohatera mej opowieści. Urodził się w szczególnym okresie, podobnym trochę do obecnych chwil. W Europie wrzało. Jednak w odróżnieniu od teraźniejszego czasu, niespokojnego i podkręcanego zapowiedziami i groźbami wojny, ta była już w toku. W Europie i dalej w świecie całym działa grzmiały. Wielkie armie ścierały się w bezwzględnych walkach. To był raczej czas umieraniu, a nie narodzinom, sprzyjający.
Narodziny nowego Ślązaka
I wtedy – 15 lutego 1942 r. – na świat przeszedł mały Ślązak. Na chrzcie dano mu imiona: Alojzy, Wiktor. Światem Lojzika były Bojszowy, wioska w połowie drogi między Oświęcimiem a Tychami. Tata Alojzego, także Alojzy, służył w wojsku, konkretnie w Wehrmachcie, dokąd został wcielony podobnie jak tysiące innych młodych Ślązaków po zajęciu całego polskiego Górnego Śląska przez Trzecią Rzeszę. Jej wojska uczyniły to w kilka dni. A potem jej wódz ogłosił triumfalny powrót na śląskie ziemie po 17-letnim polskim panowaniu. W planach Adolfa Hitlera to miało być tysiącletnie panowanie.
Obejmując swe ponowne rządy, niemieccy zarządcy błyskawicznie przydzielili Ślązakom zadania w budowie Wielkiej Rzeszy. W skrócie – to była rzetelna praca w przemyśle lub zaszczytna służba Führerowi w Wehrmachcie.
Ojcu małego Alojzego przypadła w udziale ta druga. Doskonale spełniał warunki niezbędne żołnierzowi – wiek i stan zdrowia kwalifikowały go do noszenia munduru. A że od czerwca roku poprzedniego Niemcy byli zaangażowani na Wschodzie – w wojnie ze Związkiem Radzieckim – to tam właśnie trafił ojciec naszego bohatera. I nosił mundur przez 667 dni. Na tyle wystarczyło mu żołnierskiego szczęścia w walkach z krasnoarmiejcami. Poległ na Wschodzie. I tam został pochowany.
Młody Alojzy, Wiktor, ojca znał wyłącznie z zachowanych fotografii i familijnych opowieści. Rodzinne Bojszowy ponownie znalazły się w Polsce. Od poprzedniej różniła się tym, że zaczęto nazywać ją Polską Ludową. Na Śląsk przyjechały tysiące, a potem miliony Polaków ze Wschodu. I to oni grali pierwsze skrzypce we wszystkim, co się tutaj działo. Alojzy i jego osieroceni przez ojców rówieśnicy ze Śląska stali się u siebie obywatelami drugiej kategorii. Wszak byli dziećmi wrogich żołnierzy. W śląskich miastach obsadzonych napływową ludnością można to było odczuć na każdym kroku. Górnośląska wieś w jakiś sposób łagodziła takie dyskryminujące zachowania. Ot, przyjezdnych ze Wschodu było zdecydowanie mniej. Brakującego ojca zastąpiła babka. Myślę, ze te śląskie twarde kobiety, doświadczone przez dwie wojny światowe, znalazły w sobie siłę na przetrwanie i przeprowadzenie swych rodzin przez wszelkie trudności i problemy egzystencjalne.
Pokierowany twardą, ale i czułą ręką babki Alojzy w 1962 r. zdał maturę w znanej dąbrowskiej „Sztygarce”. Potem został górnikiem w Kopalni Węgla Kamiennego „Ziemowit” w Lędzinach. Zgodnie ze śląską tradycją zaczął na siebie zarabiać. A ponieważ był pracowity i rzetelny, szybko awansował i jakiś czas był sztygarem. Pracował i uczył się. Doceniony przez kierownictwo kopalni, został nauczycielem zawodu w przyzakładowej szkole górniczej. W 1967 r. ukończył katowickie Studium Nauczycielskie. Później podjął dodatkowo studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego, zwieńczone magisterką z prawa w 1976 r. W międzyczasie (1973) został wicedyrektorem Szkoły Górniczej KWK „Ziemowit”, a cztery lata później awansował na dyrektora. W 1992 r. przeszedł na emeryturę nauczycielską.
Dla wielu osób emerytura bywa końcem zawodowej aktywności i aktywności w ogóle. Jednak nie dla bohatera mego tekstu.
Narodziny śląskiego pisarza
Emerytura dla Alojzego Lysko juniora, bo jemu poświęcam ten wpis, to czas poważnych narodzin górnośląskiego pisarza. Wcześniej, w czasach bycia nauczycielem i dyrektorem szkoły górniczej, znany był w lokalnym środowisku jako działacz kulturalny i instruktor teatralny w zakładowym domu kultury. Od 1980 r. należał do Zespołu Folklorystycznego „Bojszowianie”, a w 1991 został jego kierownikiem artystycznym. Przez cały czas swej artystycznej aktywności pisywał artykuły i szkice literackie do lokalnej prasy. W regionie pszczyńskim stał się człowiekiem znanym.
Regularnie publikuje książki o tematyce śląskiej. W 1991 r. ukazuje się jego „Eliasz i Pistulka”, opowieść o śląskich bandytach, którymi śląscy dziadkowie i rodzice straszyli dzieci i wnuki. Osobiście zajmujących opowieści o tych osobnikach wysłuchiwałem jako brzdąc w czasie pobytów u dziadków w Piasku pod Pszczyną w latach 50.
Potem na rynek trafiły „Duchy i duszki bojszowskie” (1993), „Echa pszczyńskiego lasu” (1996), „Klechdy pszczyńskie” (1997), „To byli nasi ojcowie” (1999), „Wisło opowiedz…” (2000), „Nasze dziedzictwo” (2004). I kolejne inne tytuły poświęcone ludziom i miejscom ziemi pszczyńskiej.
Dla mnie Alojzy Lysko zaistniał na bardzo poważnie w 2008 r., gdy na rynek trafił pierwszy tom jego epopei „Duchy wojny. Dziennik żołnierski 1942–1944. W koszarach pod szczytami Alp”.
To poruszające dzieło syna szukającego śladów ojca, którego pochłonęły otchłanie wojny. Alojzy Lysko senior – Ślązak z Bojszów – poległ na froncie wschodnim w styczniu 1944 r. Alojzy Lysko, jego syn, po latach, gdy warunki otoczenia na to pozwoliły, odnalazł ojca i przywrócił do życia na kartach książki. Te poszukiwania zostały uwiecznione także na taśmie przez Mariusza Malinowskiego w filmie „Dzieci Wehrmachtu”.
I kto wie, czy właśnie ten film nie był najsilniejszym czynnikiem zdejmującym swoiste tabu z tematu służby wojskowej Ślązaków w Wehrmachcie w latach II wojny światowej.
Z rodzinnego doświadczenia znam ten problem od małego. Poruszano go tylko w gronie najbliższej rodziny. Pamiątki z czasów wojny trzymano głęboko ukryte przed obcymi. W zasadzie dopiero pod koniec lat 80. stare fotografie ojców i wujów ubranych w niemieckie mundury zaczęły powoli pokazywać się w domowych gablotkach. Pamiętam dwie fotografie starszego szeregowca stojące w jednej wspólnej ramce na obudowie telewizora w pokoju wujostwa. Różniły się czasem wykonania, który wyniósł około jednego roku. Pierwsza pochodziła z okresu tuż przed wrześniem 1939 i przedstawiała wujka w mundurze armii polskiej. Drugą wykonano w połowie 1940 r. już w mundurze niemieckim. Polski jeniec wojenny ze Śląska tuż przed końcem 1939 r. został zwolniony ze stalagu do domu. A już w kwietniu następnego – 1940 – niemiecka komisja poborowa wezwała go przed swoje oblicze. I służba w polskiej armii nie była dla niemieckiej komisji żadną przeszkodą. Oto mieli gotowego, przeszkolonego i ostrzelanego żołnierza. Wcielili go do armii, uznając nawet polski stopień wojskowy. Wujek miał więcej szczęścia od Alojzego Lyski seniora. Po działaniach na Zachodzie trafił jak wielu innych na front wschodni. Przeżył i powrócił w 1947 r. z niewoli do Pszczyny.
Alojzy Lysko junior, raz zabrawszy się do tematu, nie osiadł na laurach po odnalezieniu grobu ojca. Zaczął gromadzić wspomnienia weteranów ze swego otoczenia rodzinnego i sąsiedzkiego. W ten sposób powstały kolejne tomy jego epopei śląskiej:
· Duchy wojny 1. Dziennik żołnierski 1942–1944. W koszarach pod szczytami Alp – 2008
· Duchy wojny 2. Dziennik żołnierski 1942–1944. W bunkrach Wału Atlantyckiego – 2009
· Duchy wojny 3. Dziennik żołnierski 1942–1944. W okopach Frontu Wschodniego – 2010
· Duchy wojny 4. Dziennik żołnierski 1942–1944. W objęciach śmierci – 2011
· Duchy wojny 5. Wspomnienia Wichty Ochmanowej 1944–1966. W udręce nadziei – 2014
· Duchy wojny 6. W przekleństwie kalectwa – 2016
· Duchy wojny 7. W sieroctwie bez skargi – 2017
· Duchy wojny 8. Z Pszczyny do Kołymy. Odyseja Górnośląska – 2019
· Duchy wojny 9. Duchy wojny – nim duchami zostali – 2021.
Pomiędzy kolejnymi tomami „Duchów wojny” powstawały inne dzieła. Cały dotychczasowy dorobek Alojzego Lysko można znaleźć w internecie.
Ciekawostką „Duchów wojny” jest zastosowanie języka śląskiego, używanego przez ludność w Bojszowach i całym regionie pszczyńskim. Czytanie tych książek może sprawić wiele frajdy, chociaż i drobnych kłopotów z rozumieniem treści. Dla mnie – Ślązaka – to swoiste wyzwanie zmierzenia się z przeszłością w jej kulturowym aspekcie.
Po wydaniu ósmego tomu „Z Pszczyny do Kołymy” zasugerowałem Alojzemu Lysce napisanie kolejnego tomu o odwrotnej nazwie „Z Kołymy do Pszczyny”. Moja sugestia wzięła się z faktu, iż chociaż spora grupa śląskich żołnierzy walczących w niemieckich mundurach pozostała gdzieś tam na frontach (ponad 60 Bojszowian na ok. 300 powołanych), to wielu miało szansę wrócić do domów i rodzin. I to opowieści tych, co powrócili, złożyły się na rodzinne skarbnice wiedzy o przeszłości. Z tym samym życzeniem zwróciłem się do autora na ubiegłorocznym, październikowym benefisie Alojzego Lyski związanym z wydaniem dziewiątego tomu „Duchów wojny”.
Jestem w tej dobrej sytuacji, że znałem ikonę górnośląskiej kultury – Kazimierza Kutza – reżysera filmowego i teatralnego, pisarza i felietonistę, człowieka piszącego zazwyczaj po polsku dla szerokiego grona odbiorców. Nie tylko śląskich, ale i w całej Polsce.
Znałem także nieżyjącego już (młodszego ode mnie o dwa lata) Michała Smolorza, inżyniera górnika z wykształcenia, który większość życia zawodowego przepracował jako dziennikarz telewizyjny i prasowy, literat i producent telewizyjny o dużym zacięciu publicystycznym. W kwestiach śląskich potrafił być zawziętym uczestnikiem dyskusji.
Poznałem także śląskich pisarzy młodszego pokolenia: Szczepana Twardocha i Zbigniewa Rokitę, o których ostatnio bywa głośno w Polsce.
A jednak Alojzy Lysko z Bojszów jest w tym towarzystwie kimś szczególnym. To jakby jeden z moich starszych kuzynów, którego kiedyś mocno dotknęła historia naszej wspólnej ziemi. Wydaje się najbardziej śląski z wymienionych Ślązaków. To człowiek, który w minionych warunkach zawziął się w sobie i nie dał się zglajszachtować otoczeniu. To człowiek o bardzo silnej woli, który nie osiadł bezczynnie na emeryturze, ale rzucił się w wir zachowania odchodzącej w przeszłość górnośląskiej kultury. I stara się to czynić bez robienia z siebie celebryty, wymagając od siebie więcej aniżeli od innych. Swoim skromnym, ale i konsekwentnym zachowaniem mobilizuje innych do działania. Pokazuje, że chcieć to móc.
Alojzy Lysko, mój duchowy kuzyn, przyszedł na świat 15 lutego 1942 r. w Bojszowach. Niewielki ciałem, ale ogromny duchem – Alojzy junior – skończył właśnie 80 lat. Wszystkiego najzdrowszego, „starszy kuzynie”. Dzieło życia jeszcze nieskończone…
zak1953
*Alojzy Lysko „Śniegowa suita” (fragment)