Cud Maryi – małpa z brzytwą wciąż żyje
17 stycznia to nie tylko rocznica wyzwolenia czy, wedle obecnie dominującej oficjalnej wersji, okupacji Warszawy przez Sowietów i rodzimych komuchów, ale też 56. rocznica „Incydentu Palomares”. Nad tą hiszpańską wioską rybacką amerykański bombowiec B-52 zderzył się podczas tankowania w powietrzu z Boeingiem KC-135 Stratotankerem. W eksplozji zniszczeniu uległy oba samoloty. Były zaangażowane w operację „Chrome Dome”, czyli agresywne pozorowanie, straszące ZSRR lotami uzbrojonych w broń nuklearną bombowców strategicznych nad Morzem Śródziemnym i Adriatykiem.
B-52 miał na pokładzie cztery termojądrowe (wodorowe) bomby B28 (*). Miały w razie wypadku wylądować łagodnie na przytwierdzonych spadochronach, przynajmniej w teorii, w praktyce jednak spadochrony dwóch z nich zawiodły i walnęły twardo w grunt. Mimo że bomby nie były „żywe”, odpaliły w nich ładunki konwencjonalne mające sprężyć pluton, by spowodować jego niekontrolowaną reakcję łańcuchową, będącą z kolei zapalnikiem wybuchu termojądrowego.
Do pełnej eksplozji jednak nie doszło, a zaledwie do skażenia kilku kilometrów kwadratowych radioaktywnym i skrajnie toksycznym plutonem. Bomby trzecia i czwarta wylądowały przykładnie ze spadochronami, jedna w rzece, druga w morzu. Miejscowy proboszcz przypisał ponoć ochronę wsi i kraju przed katastrofalną eksplozją atomową interwencji Maryi, w typowy sposób pomijając pytanie, czemu nie potrudziła się zapobiec samemu wypadkowi.
Rozważania rocznicowe na temat Palomares i rzekomego cudu skłoniły mnie do sprawdzenia, ile amerykańskich bomb atomowych zostało w wyniku katastrof lotniczych „zgubionych i nieodnalezionych” i ile było „wypadków przy pracy” z atomem w broniach nuklearnych i w instalacjach cywilnych.
„Incydent” Palomares był jednym z wielu podobnych. Znalezione w sieci źródła milczą o możliwości wybuchu nuklearnego czy termonuklearnego ładunku nieodbezpieczonych (uzbrojonych) bomb i nie mnie laikowi spekulować o prawdopodobieństwie takiej katastrofy. Tak czy owak, wydaje mi się, że ludzkość wykręcała się jak dotąd sianem.
Odkryłem, że wszystkich ujawnionych wypadków wojskowych od 1940 do dziś było 73. W ich wyniku 62 bomby czy głowice o ładunku od 30 Kt do 24 Mt utonęły w oceanach, morzach i bagnach, niekiedy wraz z reaktorami napędowymi okrętów podwodnych, i tkwią gdzieś tam nadal. Nie szukałem i nie liczyłem, ile takich urządzeń pozbierano po podobnych wypadkach nad obszarami zaludnionymi.
Wyliczyłem też, z powszechnie dostępnych źródeł, że wypadków w atomowych instalacjach cywilnych było w tym czasie 27, w tym kilka poważnych, jak Three Mile Island, Czarnobyl i Fukushima.
Jeśli doda się do tego nieujawnione wypadki wojskowe i cywilne, głównie w ZSRR, ale niewykluczone, że i w USA i innych krajach zachodnich, a także co najmniej kilkanaście reaktorów atomowych, utopionych (obok tysięcy niesprecyzowanych bliżej „odpadów”) przez ZSRR i Rosję w Morzu Karskim, potencjalne zagrożenie środowiska i ludzkości promieniowaniem, skażeniem czy może nawet eksplozją nie jest wykluczone.
Mimo że katastrofy instalacji cywilnych były o wiele szerzej nagłaśniane, są moim skromnym zdaniem o wiele mniej przerażające niż potencjalna eksplozja jakiegoś megatonowego ładunku wojskowego. Historia technologii świadczy, że nie ma zabezpieczenia w 100 proc. skutecznego w zetknięciu z ludzką głupotą, lekkomyślnością, niedbalstwem, bałaganiarstwem, chciwością czy szaleństwem.
W podsumowaniu powyższego: gdyby nie wrodzony sceptycyzm i mocno ugruntowany ateizm, byłbym być może skłonny wierzyć, idąc w ślady wielebnego proboszcza z Palomares, że to Maryja otacza cudowną ochroną małpę z atomową brzytwą w ręku. Czy nawet tylko tępymi narzędziami w rodzaju emisji CO2 i trucizn, którymi beztroskie stworzenie bezmyślnie „ubogaca” biosferę. Ponieważ jednak nie zasłużyłem na łaskę wiary, muszę dotychczasowe ocalenie przed katastrofalnymi konsekwencjami przypisać zwykłemu szczęściu.
Tyle że historia i doświadczenie podpowiadają mi, że każda dobra passa musi kiedyś się skończyć. W odróżnieniu od wierzących w cuda Maryi czy interwencje innych podobnych mitologicznych bytów nie mogę jednak szukać pocieszenia i nadziei w modlitwie. I jak tu się dziwić, że jestem pesymistą…
Herstoryk
(*) Powszechnie dostępne informacje na temat ładunku tych bomb są niejasne lub sprzeczne, zgodne są tylko w identyfikowaniu ich jako B28. Tymczasem różne ich modele miały ładunek od 70 Kt do 1,45 Mt.