Gorliwy jak Gowin

Tyle wiemy dziś, a czego dowiemy się jutro?Oj, wiemy. Mamy polityczny i społeczny przełom. Popieranie PiS ostatecznie przestało być obciachem, obciachowe stało się za to trzymanie z Platformą i wszystkim, co się z nią wiąże. Potrzeba zmiany była u większości głosujących silniejsza od obawy przed nieznanym. To nie może dziwić i zaskakiwać. Zbyt wiele nagromadziło się niechęci, zmęczenia tymi samymi ludźmi powtarzającymi te same komunały, wyraźnie tracącymi kontakt z realiami.

Swoje zrobiła wieloletnia zmasowana czarna propaganda opozycji formalnej i nieformalnej, do której przecież dokładała się jak najbardziej umotywowana i racjonalna krytyka medialna ze strony tzw. mainstreamu. (Pro domo sua: „Polityka”, postrzegana ryczałtowo jako platformerska i prorządowa, wydrukowała w ciągu ostatnich lat mnóstwo bardzo krytycznych ocen kolejnych wcieleń rządów PO-PSL i trzeba dużo złej woli, żeby tego nie widzieć).

Czyli przed nami ciekawe czasy. To czasy, które dość dobrze zapowiada tweet Jarosława Gowina wysłany przez niego, kiedy okazało się, że ciszę wyborczą przedłużono do 22.30:

Cisza wyborcza przedłużona. Czy to znaczy, że będzie można głosować dłużej? Mordor kontratakuje…

Były minister sprawiedliwości rządu PO-PSL pokazuje tymi trzema zdaniami wszystko — udaje, że nie wie, o co chodzi (albo, co gorsza, naprawdę nie rozumie), insynuuje chęć sfałszowania wyborów, ocenia swoich byłych kolegów i pół społeczeństwa jako żołnierzy zła. Nie dość, że to takie beznadziejnie durne, to jeszcze tak obrzydliwie lizusowskie w stosunku do nowej władzy, w której ma nadzieję przecież uczestniczyć. Muszę przyznać, że o ile niewiele oczekuję po najbliższym otoczeniu prezesa Kaczyńskiego, o tyle takie popisy Gowina — tego w końcu zdeklarowanego katolika — budzą we mnie autentyczną odrazę.

Nadgorliwość, jak to się mawia, jest gorsza od faszyzmu. (Ofiarą nadgorliwości padł Tomasz Lis, gdy zbyt szybko rzucił się do komentowania słów, jakoby napisanych przez córkę Andrzeja Dudy; niewykluczone, że ta wpadka „mainstreamu” też przyłożyła się do porażki Bronisława Komorowskiego).

Zwycięzcy mają prawo do radości. Pytanie, czy mają też prawo do triumfalizmu? Myślę, że będziemy teraz obserwować prawdziwy festiwal zachwytów nad nowym prezydentem oraz erupcję hurraoptymizmu i oczekiwań przed wyborami parlamentarnymi. Ale hola, nie tak szybko! W ciągu tych paru miesięcy jeszcze sporo może się wydarzyć, pojawią się nowi gracze, których w jakimś stopniu również będzie niosła ta społeczna potrzeba zmiany — niemal jakiejkolwiek i na cokolwiek, byle się zmieniło. W tym sensie PiS nie jest bynajmniej przedstawicielem zmiany, lecz równie steranym graczem jak Platforma, tyle że — co bardzo ważne — dysponuje zwartym zapleczem medialnym, które nie bawi się w niuanse, za to bez pardonu szkaluje przeciwnika politycznego, nie zawracając sobie głowy faktami.

Zwycięstwo Andrzeja Dudy niesie oczywiście pytania o rolę Kościoła w naszym kraju w nowym układzie władzy. Matura z religii? Czemu nie? Jeszcze więcej godnościowej polityki historycznej? Jasne, to stosunkowo łatwe. Wszechobecność przedstawicieli Kościoła? Trudno tu akurat coś jeszcze dodać. Przychodzi mi na myśl Orwellowskie słowo „dwójmyslenie”. O tak, tego z pewnością przybędzie w życiu społecznym. Mamy to zresztą jako społeczeństwo przetrenowane, a i młodzi łatwo w to wejdą — w końcu trenują na lekcjach religii.

Kłopot w tym, że nie wyznaniowy wymiar życia społecznego jest najważniejszy, lecz ekonomiczny (byt kształtuje świadomość? No jednak tak, nie bądźmy naiwni — nie samym chlebem człowiek żyje, ale jednak najpierw musi być chleb). A w tej dziedzinie zapowiedzi obozu Andrzeja Dudy nie napawają optymizmem, doraźnie może to wyglądać nieźle, na dłuższą metę trochę gorzej. Czy zamiast ciepłej wody w kranie będziemy mieli „po nas choćby potop”? Tak czy owak będzie ciekawie.